Ks. M. Dziewiecki - O Krzyżu i drodze krzyżowej



WSTĘP


Czasem spotykamy ludzi, którzy mówią o swoim żalu do Boga, bo w ich przekonaniu to właśnie Bóg zesłał im różne krzyże, na które nie zasłużyli, na przykład śmierć kogoś bliskiego, nieuleczalną chorobę, tragiczny wypadek czy inne nieszczęścia. Tymczasem Syn Boży przyszedł do nas nie po to, aby nasz krzyż był cięższy, ale po to, by Jego radość w nas była i by radość nasza była pełna (por. J 15, 11). Chrześcijaństwo przypomina światu o tym, że Bóg nie jest krzyżem. Krzyż wymyślili ludzie, którzy mieli władzę i którzy uważali siebie za cywilizowanych.

Bóg, który jest miłością, zaskoczył nas zupełnie, gdyż ukochał nas aż do tego stopnia, że nie tylko przyjął ludzkie ciało, ale też ludzki krzyż: symbol zbrodni, hańby i okrucieństwa. Pozwolił przybić się do krzyża nie dlatego, że pragnął cierpieć, lecz dlatego, że pragnął upewnić nas o swojej miłości do końca. To nie Bóg zsyła człowiekowi krzyże i cierpienia, lecz to człowiek skazał Boga na krzyż. W świetle tego faktu podwójnie błędne jest powiedzenie, że kogo Bóg kocha, temu krzyże zsyła. To powiedzenie zawiera w sobie dwa twierdzenia sprzeczne z Pismem Świętym: że Bóg nie wszystkich ludzi kocha i że tym, których kocha, zsyła cierpienia. Tymczasem chrześcijaństwo z niezachwianą pewnością głosi prawdę o tym, że Bóg kocha wszystkich i że nikomu nie zsyła ani zawinionego, ani niezawinionego cierpienia. Jedyne, co Bóg nam zsyła, to swojego Syna, czyli pełną Prawdę i nieodwołalną Miłość.

Wielu ludzi - także wśród chrześcijan - stawia pytanie: Skoro to nie Bóg zsyła ludziom krzyże, to dlaczego cierpimy i skąd się bierze niewinne cierpienie? Pytanie to jest całkiem zasadne. Nurtuje ono ludzi wszystkich czasów i wszystkich pokoleń. Odpowiedź, jakiej na to pytanie udziela chrześcijaństwo, jest konkretna i jednoznaczna: głównym źródłem cierpienia w doczesności jest człowiek. Zwłaszcza ten człowiek, który ciężko grzeszy i współpracuje z szatanem.

Nasze cierpienie bywa, po pierwsze, ceną za miłość do niedoskonałych ludzi, którzy czasem tę miłość odrzucają, a nawet odpowiadają złem na dobro. Cena za miłość bywa szczególnie bolesna wtedy, gdy kochamy naszych bliskich, którzy nie kochają i którzy nas krzywdzą.

Po drugie, cierpienie bywa ceną za nasz grzech. Tak było w przypadku syna marnotrawnego z przypowieści Jezusa. Ów syn sam sobie zsyłał cierpienia jako skutek popełnianych przez siebie błędów. Cierpienie, którego doświadczamy na skutek popełnianego przez nas zła, jest nam potrzebne po to, byśmy mogli się zastanowić i nawrócić.

Po trzecie, cierpienie może być ceną za naiwność. Cierpią ci, którzy są naiwni wobec krzywdzicieli. Gdy cierpimy dlatego, że kochamy, to warto płacić taką cenę, gdyż radość jest wtedy większa. Gdy cierpimy dlatego, że błądzimy, to cierpienie daje nam szansę na refleksję i powrót do Boga. Gdy natomiast cierpimy dlatego, że pozwalamy się krzywdzić, to takie cierpienie powinno nas mobilizować do obrony na wzór Jezusa broniącego się przed żołnierzem, który uderzył Go w twarz.

Po czwarte, bywa i tak, że cierpimy bez naszej winy, na przykład na skutek jakiejś nieuleczalnej - i niezawinionej przez nas - choroby, albo na skutek jakiegoś kataklizmu przyrody, na przykład powodzi, która zniszczyła nasz dobytek. W takim przypadku cierpienie pozostaje tajemnicą. Jednak i wtedy możemy być pewni, że to nie Bóg zesłał nam takie doświadczenie i że to nie On winien jest naszego cierpienia. Zwykle za niewinnym cierpieniem jednego człowieka kryje się wina innego człowieka. W takich przypadkach najczęściej zdajemy sobie z tego sprawę, a mimo to mamy nieraz większe pretensje do niewinnego Boga niż do faktycznego krzywdziciela. W głębi serca wiemy, iż Bóg nigdy nie zrobi nam krzywdy, a krzywdziciel może skrzywdzić nas ponownie wtedy, gdy powiemy mu o złu, które nam wyrządził, albo gdy upomnimy się o zadośćuczynienie.

W kontekście niewinnego cierpienia pojawia się poważna wątpliwość: Skoro Bóg nie chroni nas przed niewinnym cierpieniem, to albo nas nie kocha, albo nie jest wszechmocny. Na tak postawiony problem chrześcijaństwo odpowiada stanowczo: Bóg nas kocha i jest wszechmocny, jednak używa swej wszechmocy wyłącznie na sposób miłości. A to znaczy, że nie steruje „ręcznie" naszym losem na sposób życzliwego wprawdzie, ale dyktatora. Oczywiście Bóg mógłby użyć swej wszechmocy po to, by nie pozwolić jakiemuś bandycie, aby mnie uderzył, czy sprawić, by pijany kierowca na mnie nie najechał samochodem. Gdyby jednak Bóg to czynił, wtedy sterowałby światem w taki sposób, że stalibyśmy się jedynie marionetkami w Jego ręku. Musiałby odbierać wolność nie tylko innym ludziom, ale również każdemu z nas, bo przecież każdemu z nas zdarza się, że - świadomie czy niechcący - zadajemy niewinne cierpienie naszym bliźnim. I to najczęściej tym, których pragniemy kochać najbardziej.

Bóg nie steruje światem ręcznie, ale też nie pozostaje obojętny na nasze cierpienie. Czyni wszystko, byśmy ustrzegli się cierpienia. Daje nam przykazania, które chronią nas przed krzywdą i cierpieniem. Wskazuje nam błogosławioną drogę życia, a zatem życie w miłości i prawdzie właśnie po to, byśmy już tu, na ziemi, żyli długo i szczęśliwie. Więcej jednak uczynić już nie może, jeśli ma naprawdę szanować naszą wolność i naszą godność osoby.

Skoro chrześcijaństwo jest religią radości i skoro Bóg czyni wszystko, aby nasza radość była pełna, to w takim razie dlaczego w chrześcijaństwie tak ważny jest krzyż - symbol straszliwego cierpienia? Otóż symbolem chrześcijaństwa nie jest jakikolwiek krzyż, a wyłącznie krzyż Chrystusa, gdyż krzyż ten - i tylko ten! - stał się miejscem szczególnego objawienia nieodwołalnej miłości Boga do człowieka. Odtąd krzyż jest wyrazem tajemnicy, która jest większa niż sam krzyż. A jednocześnie pozostaje on znakiem niepokojącym, bo dla nas ambiwalentnym. Krzyż Chrystusa nie jest przecież tym samym, co krzyż złoczyńców, którzy razem z Nim zostali ukrzyżowani.

Święty Paweł miał świadomość tego, że ukrzyżowany Chrystus przez jednych ludzi będzie uznany za głupstwo, a przez innych za zgorszenie. Krzyżem Chrystusa gorszą się ci, którzy marzą o przemocy „miłości", czyli o zwycięstwie dobra nad złem kosztem wolności i godności człowieka. Bóg tak „kochający" rzeczywiście nigdy by się nie pozwolił ukrzyżować. Ale też nie byłby Bogiem, który jest miłością. Z kolei za głupstwo uważają krzyż Chrystusa ci, którzy lekceważą miłość Boga do człowieka. Oni szydzą z Ukrzyżowanego, gdyż są wyznawcami znacznie mniejszej „miłości". Głoszą „miłość" na miarę ich własnego serca oraz ich własnych aspiracji, a zatem „miłość" niewierną i wygodną, która w rzeczywistości jest zamaskowanym egoizmem i przewrotnością.

Chrześcijaństwo jest religią twardego realizmu. Nie ukrywa przed wyznawcami Chrystusa tego, że w realiach doczesności nikt z nas nie uniknie cierpienia. Jednocześnie chrześcijaństwo przypomina nam o tym, że cierpienie nigdy nie może być celem ani sensem naszego życia. Może być jedynie ceną za coś większego od cierpienia. Prawdę tę ilustruje sytuacja sportowca, który podejmuje wielki wysiłek fizyczny i narzuca sobie twardą dyscyplinę. Nie czyni jednak tego dlatego, że tęskni za cierpieniem, lecz wyłącznie dlatego, że ma nadzieję na zwycięstwo w zawodach. Pokonując ból i zmęczenie, już w czasie wyczerpującego treningu cieszy się perspektywą przyszłego zwycięstwa nad samym sobą i nad własnymi ograniczeniami. U zawodnika, który pierwszy wbiega na metę, grymas bólu przemienia się w uśmiech zwycięstwa.

Chrześcijaństwo nie tylko w realistyczny sposób wyjaśnia nam tajemnicę cierpienia. W równie realistyczny sposób ukazuje nam ono drogę do radości trwałej i niezawodnej. Każdy z nas marzy o trwaniu w radości, gdyż życie w smutku i cierpieniu staje się bolesnym ciężarem. Mamy też drugie marzenie: pragniemy osiągnąć radość w łatwy sposób. To drugie marzenie jest niebezpieczne, gdyż może prowadzić do tego, że pomylimy radość z przyjemnością, a to oddali nas od szczęścia.

Ludzie, którzy nie szukają w życiu niczego więcej, niż tylko przyjemności, znajdują się w rozpaczliwej sytuacji. Jest przecież wyrazem rozpaczy to, że ktoś nie ma większych aspiracji niż zaspokojenie potrzeb cielesnych czy rozładowanie popędu. Początkowo taki człowiek nie zdaje sobie sprawy z własnego położenia i z własnej rozpaczy. Jednak z każdym dniem staje się coraz bardziej rozczarowany i zniewolony. Nie potrafi już mądrze myśleć ani dojrzałe kochać. Zamiast radości odczuwa coraz bardziej dotkliwą pustkę.

W perspektywie chrześcijańskiej trwanie na drodze błogosławieństwa i radości umożliwia jedynie czynienie tego, co wartościowe, a nie tego, co przyjemne. Radość jest zarezerwowana dla tych, którzy naśladują Jezusa. On nie wycofuje miłości nigdy - nawet na drodze krzyżowej, ani w obliczu śmierci na wzgórzu Golgoty. Chrystus nie obiecuje nam radości łatwej, lecz radość prawdziwą. Także wtedy, gdy ku tej Jego radości przychodzi nam czasem iść drogą krzyżową. Ukrzyżowany i Zmartwychwstały jest wtedy szczególnie blisko nas.


Ks. Marek Dziewiecki, Droga Największej Miłości, 7 rozważań Drogi Krzyżowej, Szczecinek 2013.

Komentarze